Tegoroczny laureat Oscara w kategorii "Dokument" "Sugar Man" (2012) Malika Bendjelloula w warstwie ideologicznej wykazuje wiele wspólnego z retoryką filmowych fabuł, współtworzących lub pielęgnujących biograficzne legendy charyzmatycznych kochanków muzyki. Medialny odzew, z jakim spotkała się debiutująca na Festiwalu Filmowym w Sundance szwedzko-brytyjska produkcja
Malika Bendjelloula – uhonorowana nagrodą specjalną Jury oraz wyróżnieniem ze strony publiczności – zainaugurowała prawdziwy renesans twórczości niejakiego
Sixto Rodrigueza. Skądinąd szczytna inicjatywa stojąca za realizacją
"Sugar Mana", czyli zwrócenie międzynarodowej uwagi na osobę nietuzinkowego artysty, ukrywa ideologiczny fundament: manipulację faktami w celu wzmocnienia dramaturgii utworu i nasycenia opowieści aurą (niestety, mocno wyolbrzymionej) tajemnicy – atrakcyjnej z punktu widzenia odbiorcy, wątpliwej z perspektywy historii. Nie zmienia to jednak faktu, że dokument szwedzkiego filmowca sprawdza się jako uniwersalna przypowieść o roli przypadku w naszym życiu, jak również o sile muzycznej pasji – żywiołu, w którym ocalenie i zatrata wzajemnie się dopełniają. Pod tym względem
"Sugar Man" ma wiele wspólnego z filmowymi biografiami gwiazd i meteorów świata muzyki.
Szalone partytury W dorobku
Kena Russella odnajdziemy wiele pozycji poświęconych życiu oraz twórczości legendarnych wirtuozów, których losy brytyjski skandalista przedstawił w charakterystyczny dla siebie sposób. Tak było w przypadku
"Mahlera" (1974), gdzie ustanawiająca rytm narracji podróż austriackiego dyrygenta i kompozytora (
Robert Powell) jest także katalizatorem onirycznych, surrealistycznych wręcz flashbacków ukazujących, w jaki sposób muzyka Mahlera wpływała na jego życie, ale także w jakim stopniu je odzwierciedlała.
Ekstrawagancka
"Lisztomania" (1975) przywołuje ukuty przez Heinricha Heinego termin, by ukazać
Ferenza Liszta (w tej roli wokalista
The Who,
Roger Daltrey) jako pierwszą w historii gwiazdę muzyki rozrywkowej – scenicznego protoplastę
Elvisa Presleya czy
The Beatles – podkreślając skalę wpływu twórczości węgierskiego pianisty na masy, w tym na rozhisteryzowane fanki. Warto wspomnieć, że za oprawę muzyczną filmu odpowiadał
Rick Wakeman, wirtuoz znany ze współpracy z formacją Yes.
Podobnie w
"Amadeuszu" (1984)
Miloš Forman oraz
Peter Shaffer skrzętnie odwoływali się do autentycznych wydarzeń z biografii wiedeńskiego klasyka (
Tom Hulce), choć dramaturgicznym kośćcem filmu stało się studium obsesji
Antonio Salieriego (oscarowa rola
F. Murraya Abrahama), stanowiący przyczynek do refleksji na temat unieśmiertelniającej roli muzyki oraz istoty geniuszu, którego medium bywa czasem wyjątkowo nieokrzesane.
"Amadeusz" / "Blask"
Filmowe biogramy mistrzów klawiatury często oferują widzom podróż ścieżką niedopowiedzenia, przywołując apokryficzne wręcz wątki.
Bernard Rose w
"Wiecznej miłości" (1994) przedstawił najważniejsze wydarzenia z życia
Ludwiga van Beethovena, wykorzystując melodramatyczną klamrę, jaką stanowią poszukiwania przez wykonawcę testamentu tajemniczej ukochanej autora Sonaty "Księżycowej". Sentymentalną, aczkolwiek sprawnie poprowadzoną opowieść ratuje solidne aktorstwo
Gary’ego Oldmana (choć początkowo rozważano kandydaturę
Anthony’ego Hopkinsa), doskonale naśladującego ruchy ciała oraz gestykulację pianisty Murraya Perahii, na potrzeby filmu interpretującego pasaże autorstwa wiedeńskiego kompozytora.
Na przypomnienie zasługuje także słynny
"Blask" (1996)
Scotta Hicksa, opowieść o życiu i międzynarodowej karierze australijskiego pianisty
Davida Helfgotta (uhonorowany Nagrodą Akademii
Geoffrey Rush), okupionej dziesięcioletnim pobytem w zakładzie psychiatrycznym, w czym kluczową rolę miały odegrać wygórowane ambicje ojca artysty, Petera (
Armin Mueller-Stahl) – jednostki twardej i bezwzględnej, od najmłodszych lat starającej się "wyplenić" z bohatera słabość oraz skłonność do nieposłuszeństwa. Chociaż produkcja spotkała się z negatywnym przyjęciem ze strony części familii Helfgottów (szczególnie wdowy po głowie rodziny),
Hicks postulował, że esencją
"Blasku" jest opowieść o zbawiennej i destrukcyjnej sile miłości, a fakty z życia genialnego wirtuoza wykorzystał jedynie w charakterze twórczej inspiracji.
Muzyczne misterium W 1991 roku na ekrany kin weszło kontrowersyjne
"The Doors" Olivera Stone'a – film, o którego realizację bezskutecznie walczyli
Brian de Palma,
William Friedkin oraz
Martin Scorsese. Debiutujące w dwudziestą rocznicę śmierci
Jima Morrisona dzieło skutecznie podzieliło fanów grupy, spotykając się z całkowitym ostracyzmem ze strony jej klawiszowca, Raya Manzarka. Muzyk, podobnie jak wielu widzów, oczekiwał bowiem rzetelnej biografii jednego z najważniejszych zespołów lat sześćdziesiątych.
Zamiast tego otrzymał mocno odrealniony, choć świetnie oddający klimat epoki panegiryk osnuty wokół biograficznej legendy Króla Jaszczura (w fantastycznej interpretacji
Vala Kilmera, któremu angaż zapewnił brawurowy występ w
"Willow" Rona Howarda) oraz mistyczno-prowokacyjnej natury jego piosenek, jak i (nie tylko) scenicznej aktywności. Podobny schemat dramaturgiczno-ideologiczny wykorzystał
Jan Kidawa-Błoński w
"Skazanym na bluesa" (2005), przedstawiając nie tyle historię
Dżemu, co szkic do portretu
Ryśka Riedla (
Tomasz Kot), charyzmatycznego artysty tonącego w narkotykowym bagnie.
Bardziej wnikliwe, choć równie nastrojowe studium ikony muzyki zaproponował
Anton Corbijn w
"Control" (2007). Fotograf oraz twórca wideoklipów takich zespołów, jak
Depeche Mode czy
U2, złożył w swoim debiutanckim dziele hołd liderowi
Joy Division,
Ianowi Curtisowi (
Sam Riley zastępujący typowanego do tej roli
Cilliana Murphy’ego), bazując na wspomnieniach spisanych przez wdowę po artyście, Deborę Curtis. Przekonwertowany na czarno-biały format film (w scenach koncertowych bazujący na muzycznym kunszcie aktorów) ukazywał dramat nadwrażliwca, który trapiony niemożnością rozwiązania emocjonalnego impasu oraz ciągłym lękiem przed powracającymi atakami epilepsji szukał azylu w swojej mrocznej twórczości, nie potrafiącej jednak powstrzymać go przed ostateczną ucieczką.
Natomiast
"I’m Not There" (2007)
Todda Haynesa to fabularny zapis rozważań reżysera nad różnymi aspektami tożsamości
Boba Dylana, ulegającej ciągłym przeobrażeniom w zależności od wymogów audytorium. W filmie pojawia się sześć niezależnych alter ego artysty (w interpretacji między innymi
Christiana Bale’a,
Heatha Ledgera,
Richarda Gere’a czy
Cate Blanchett), układających się w enigmatyczny portret amerykańskiego barda, którego poznać można jedynie poprzez jego muzykę.
Strojenie duszy Filmowe biografie kochanków oraz oblubienic muzyki najczęściej oferują widzom możliwość symbolicznego wkroczenia w prywatny świat scenicznych idoli, w którym droga na szczyt (a potem próba utrzymania się na nim) niejednokrotnie okupiona jest bagażem bolesnych doświadczeń. Przekonywał o tym chociażby
"Elvis" (2005)
Jamesa Stevena Sadwitha z
Jonathanem Rhysem Meyersem w roli głównej. Telewizyjna produkcja, w odróżnieniu od jej słynnego imiennika zrealizowanego w 1979 roku przez
Johna Carpentera z
Kurtem Russellem jako
Presleyem, w mniej patetyczny sposób ukazywała historię Króla, bezskutecznie walczącego ze swoimi osobistymi demonami. Bardzo często przyjęcie roli legendarnego artysty jest dla aktora formą zawodowej nobilitacji, ale także przepustką do stworzenia ważnej lub wręcz przełomowej kreacji.
Przekonała się o tym
Sissy Spacek, która za pierwszoplanowy występ w
"Córce górnika" (1980)
Michaela Apteda – biografii gwiazdy country Loretty Lynn – została uhonorowana Oscarem. W ramach ciekawostki warto wspomnieć, że była to jedna z ról, o którą bezskutecznie zabiegała
Meryl Streep. Sytuacja powtórzyła się w czasie castingu do
"Słodkich marzeń" (1985)
Karela Reisza, w których (ostatecznie) przejmującą kreację tragicznie zmarłej piosenkarki
Patsy Cline stworzyła
Jessica Lange, zasłużenie otrzymując nominację do Nagrody Akademii. Oparty na czymś więcej niż tylko wykorzystaniu sugestywnej charakteryzacji występ
Marion Cotillard w
"Niczego nie żałuję" (2007)
Oliviera Dahana nie tylko podniósł wartość tej retrospektywnej opowieści o
Èdith Piaf, ale także okazał się nowym rozdziałem w karierze francuskiej aktorki, w dodatku przypieczętowanym statuetką Oscara.
Co do panów – swoją pozycję w Hollywood
Jamie Foxx ugruntował pierwszoplanową kreacją w filmie
"Ray" (2004)
Taylora Hackforda, z powodzeniem wcielając się w postać
Raya Charlesa, który, choć zmarł na kilka miesięcy przed ukończeniem produkcji, zaakceptował (specjalnie przełożony na alfabet Braille’a) scenariusz dość swobodnie przytaczający wątki z życia legendy rhytm and bluesa. W odróżnieniu od
Foxxa Joaquin Phoenix musiał zadowolić się jedynie nominacją do Nagrody Akademii, którą otrzymał za bardzo dobry występ w
"Spacerze po linie" Jamesa Mangolda (2005), biografii klasyka country,
Johnny'ego Casha. Prestiżowy awans przypadł za to w udziale partnerującej
Joaquinowi Reese Witherspoon, czyli filmowej June Carter. Kwestię autentyczności wydarzeń przedstawianych w kinowych bądź telewizyjnych biografiach gwiazd poruszają niejednokrotnie członkowie ich rodzin, przyjaciele lub… sami zainteresowani.
Uznawany przez wielu za kultowy film
"Sid i Nancy" (1986)
Alexa Coxa to w przeważającej części impresja na temat toksycznego związku dwóch autodestrukcyjnych osobowości: basisty
Sex Pistols Sida Viciousa (
Gary Oldman zastępujący preferowanego onegdaj
Daniela Day Lewisa) oraz
Nancy Spungen (
Chloe Webb). Właśnie ów impresyjny czynnik rozsierdził
Johna "Johnny Rotten" Lydona, nie przebierającego w słowach w dyskusji na temat merytorycznej poprawności kontrowersyjnego dzieła. Skandalista
Jerry Lee Lewis potępił swój filmowy biogram
"Wielkie kule ognia!" (1989)
Jima McBride'a, choć pochwalił występ
Dennisa Quaida, który przekonująco oddał sceniczną personę tego wyjątkowo ekspresywnego artysty.
Dyskusję wzbudził także obraz
"Tina. What’s Love Got To Do With It" (1993)
Briana Gibsona, oparty na autobiograficznej książce Anne Mae Bullock, lepiej znanej jako
Tina Turner (Złoty Glob dla
Angeli Bassett). Głównym oponentem był w tym przypadku
Ike Turner (w filmie grał go nominowany do Oscara
Laurence Fishburne) domagający się zadośćuczynienia za szkalowanie jego wizerunku – wszak były mąż i mentor piosenkarki sportretowany został jako zazdrośnik, damski bokser i gwałciciel.
Skrajnie odmienną reakcję budziła za to
"La Bamba" (1987)
Luisa Valdeza. Dwudziestopięcioletni wówczas
Lou Diamond Phillips tak przekonująco wcielił się w postać
Ritchiego Valensa (choć w partiach wokalnych głosu użyczał David Hidalgo, lider
Los Lobos), że członkowie rodziny tragicznie zmarłego artysty (siedemnastoletni muzyk zginął w katastrofie lotniczej 3 lutego 1959 roku) w czasie kręcenia najbardziej dramatycznej sceny filmu wręcz błagali
Phillipsa, aby nie wsiadał na pokład samolotu – uczucie déjà vu było dla nich zbyt przytłaczające.
"La Bamba"
Chociaż
"Backbeat" (1994)
Iaina Softleya, dokumentujące hamburski okres działalności
The Beatles, spotkało się z dość chłodnym przyjęciem ze strony
Paula McCartneya (zarzucał, że jego filmowy wizerunek nie był wystarczająco rock’n’rollowy), to niegdysiejsza fotografka grupy, Astrid Kirchherr, doceniła przejmujący występ
Stephena Dorffa w roli przedwcześnie zmarłego
Stuarta Sutcliffa, jak i warstwę muzyczną dzieła. Wszak w filmie, który posłużył także za kanwę sztuki teatralnej, można usłyszeć ówczesny repertuar zespołu (bazujący przede wszystkim na coverach), "odświeżony" przez muzyków rekrutujących się z takich kapel, jak Soul Asylum,
Black Flag czy
Sonic Youth.
Za kulisami Wśród ogromnego wyboru tytułów w mniej lub bardziej kanoniczny sposób prezentujących biografie gwiazd scen muzycznych nie brakuje także kameralnych dzieł koncentrujących się jedynie na pewnych "wyimkach z życiorysu". Uhonorowane nagrodą specjalną na Festiwalu Filmowym w Sundance
"The Hours and Times" (1991)
Christophera Müncha proponowały swobodną, choć podszytą erotycznym napięciem rekonstrukcję wydarzeń z pewnego weekendu A.D. 1963, który w Barcelonie spędzili razem
John Lennon (
Ian Hart) oraz menadżer
The Beatles,
Brian Epstein (
David Angus).
Sam Taylor-Wood w filmie
"John Lennon. Chłopak znikąd" (2009) skoncentrowała się na rebelianckich początkach muzycznej kariery głównego bohatera (
Aaron Taylor-Johnson), ale także na więzi emocjonalnej łączącej go z ciotką Mimi (
Kristin Scott Thomas) oraz nieobecną matką Julią (
Anne-Marie Duff), która na krótko powraca do życia Johna, by znów odejść – tym razem na zawsze. Natomiast dramaturgicznym fundamentem telewizyjnego
"Lennon Naked" (2010)
Edmunda Coultharda jest próba odnalezienia się Johna (
Christopher Eccleston) w relacji ze swoim ojcem, Freddiem (
Christopher Fairbank), po latach próbującym stać się częścią życia słynnego Bitelsa.
Wariacja na temat Nieco odrębnym zagadnieniem, choć wciąż pozostającym w sferze refleksji nad filmową biografistyką, są dzieła świadomie wykorzystujące sztafaż fikcji do opowiedzenia historii w różnym stopniu odzwierciedlających prawdziwe wydarzenia. Nominowana do Oscara
Bette Midler, wcielając się w tytułową
"Różę" w filmie
Marka Rydella (1979) nie pozostawiała wątpliwości, że opowiada historię
Janis Joplin.
"Szaleństwa młodości" (1996)
Toma Hanksa ukazywały perypetie młodzieżowego bandu The Wonders, którego losy do złudzenia przypominały początki
The Beatles.
Todd Haynes w
"Idolu" (1998) przypominał widzom fenomen brytyjskiego glam rocka, kształtując postać Briana Slade’a (
Jonathan Rhys Meyers) w oparciu o elementy biografii
Davida Bowiego oraz
Marca Bolana. Podobnie Curt Wild (
Ewan McGregor) swoją aparycją oraz sceniczną dezynwolturą budzi skojarzenia z
Iggym Popem oraz
Lou Reedem.
"U progu sławy" / "Gwiazda rocka"
Scenariusz
"U progu sławy" (2000)
Cameron Crowe oparł na własnych doświadczeniach, kiedy jako nastolatek współpracował z magazynem "Rolling Stone", dla którego przeprowadzał wywiady z
Bobem Dylanem,
Erikiem Claptonem,
The Eagles,
Led Zeppelin czy
The Allman Brothers, których filmowym odpowiednikiem stał się fikcyjny zespół Stillwater (choć grupa o tej nazwie istniała naprawdę). Z kolei perypetie
Chrisa Cole’a (
Mark Wahlberg), bohatera
"Gwiazdy rocka" (2001)
Stephena Hereka, inspirowane były biografią Tima "Rippera" Owensa, wokalisty
Judas Priest, który zastąpił
Roba Halforda po tym, gdy ten opuścił macierzystą kapelę.
Protagonista
"8. mili" (2002) Curtisa Hansona, szukający swojej drogi zarówno w wymiarze muzycznym, jak i życiowym Jimmy "B-Rabbit" Smith, to nie budzące żadnych wątpliwości alter ago
Eminema. Podobnie postać Marcusa z
"Get Rich Or Die Tryin’" (2005)
Jima Sheridana pozwala dostrzec w nim filmowe porte parole rapera
50 Centa.
"Ostatnie dni" (2005)
Gusa Van Santa, finalny (po
"Gerry" oraz
"Słoniu") rozdział "Trylogii śmierci" ukazuje dramat Blake’a (
Michael Pitt) – stylizowanego na
Kurta Cobaina muzyka (pod)świadomie przygotowującego się do samobójczej śmierci, będącej jedynym sposobem na wydostanie się z egzystencjalnej matni.
Jednak wśród filmowych quasi-biografii od lat niezmiennie na czołowej pozycji plasuje się
"Oto Spinal Tap" (1984)
Roba Reinera. Stylizowana na dokument opowieść o przebiegu amerykańskiej trasy koncertowej tytułowej grupy z Wysp Brytyjskich (kapitalny występ
Michaela McKeana,
Harry’ego Shearera oraz
Christophera Guesta) była de facto bezkompromisową satyrą na zachodni przemysł muzyczny doby lat osiemdziesiątych, jak i na estetyczno-artystyczne tendencje dominujące wśród zespołów specjalizujących się w cięższych, gitarowych brzmieniach. Ukazywane w filmie kłopoty ekipy Spinal Tap spowodowane atakami ze strony cenzury, fatalnymi w skutkach pomyłkami scenografów czy niewinnym początkowo problemem ze znalezieniem drogi na scenę były czymś więcej niż zabawnymi scenkami rodzajowymi, o czym przekonywały późniejsze komentarze muzyków takich jak
Jimmy Page,
Rob Halford,
The Edge,
Eddie Van Halen czy
Ozzy Osbourne (ten ostatni wierzył, że
"Oto Spinal Tap" to autentyczny dokument).
Niezależnie od przyjmowanej przez twórców konwencji oraz ich skłonności do manipulacji faktami, celuloidowe bądź rejestrowane cyfrowo opowieści o gwiazdach i meteorach zdobiących muzyczny firmament posiadają jeden niezaprzeczalny walor: afirmują pasję, która – umiejętnie wykorzystana – może stanowić bezcenne medium samopoznania oraz sposób na odnalezienie, a czasem wywalczenie własnego miejsca w świecie, także w pamięci innych ludzi.