"A Bucket of Blood" to oczywiście kolejny b-klasowy koszmarek Rogera Cormana. Po latach nabiera on jednak większego sensu, jeśli przyjrzeć się karierze tego nietuzinkowego reżysera. Manifestuje tryumf filmu jako rozrywki, nad przeintelektualizowaną sztuką dla bufonów. Nie bez powodu wydarzenia rozgrywają się w świecie kalifornijskiej bohemy, gdzie dosłownie każdy ściga się z każdym by tworzyć coś oryginalnego. Zaś największymi arcydziełami okazują się rzeźby, które wyszły z pod ręki człowieka chorego na umyśle. Prześmiewcze spojrzenie na tzw. sztukę wyższą trafia w cel.
Sama wizja mordercy-artysty też jest całkiem oryginalna. Między innymi dzięki roli Dicka Millera, przyszłej gwiazdy Hollywood, która błyszczała już podczas swoich pierwszych kroków w karierze. Przyznać trzeba, tutaj wykreował niejednoznaczną postać, którą po trosze lubimy, mimo że trudno pochwalać jej czyny.
Smakowitym dodatkiem są nawiązania do prozy Edgara Allana Poe. Nie są nachalne, dzięki czemu trudniej jest je wyłapać. Uwielbiam takie smaczki. A jeśli dodać do tego niezłą jazzową muzykę oraz niezwykle makabryczne, jak na rok produkcji, morderstwa dostajemy satysfakcjonujące kino. Zobaczcie koniecznie.