Recenzja filmu

Dziedziczka (1949)
William Wyler
Olivia de Havilland
Montgomery Clift

Z kobietą i z ogniem się nie igra

Mimo licznych prób nie udało mi się, jak dotąd (co bardzo pragnę zmienić), zapoznać z dorobkiem literackim Henry'ego Jamesa. Zawsze, gdy chciałem sięgnąć po "Portret damy", "The Wings of the
Mimo licznych prób nie udało mi się, jak dotąd (co bardzo pragnę zmienić), zapoznać z dorobkiem literackim Henry'ego Jamesa. Zawsze, gdy chciałem sięgnąć po "Portret damy", "The Wings of the Dove" czy "Plac Waszyngtona" jakaś inna powieść sama wpadała mi do ręki. Zdecydowanie lepiej zaznajomiony jestem z filmowymi adaptacjami dzieł słynnego pisarza. Jedną z nich jest "Dziedziczka" samego Williama Wylera. Catherine Sloper nie grzeszy urodą, ani inteligencją. Jest nieśmiała, małomówna, trudno jej nawiązywać jakiekolwiek kontakty, nie mówiąc już o tych damsko - męskich. Pewnego dnia na przyjęciu u rodziny poznaje Morrisa Townsenda, przystojnego i szarmanckiego młodzieńca, bez grosza przy duszy. Młodzi wyraźnie lgną do siebie, jednak ojciec dziewczyny, dr Sloper, obawia się, że bardziej niż na Catherine, mężczyźnie zależy na jej ogromnym majątku, który po jego śmierci powiększy się dwukrotnie. "Dziedziczka" to przewrotny film, tym bardziej, że jak już zaznaczyłem, pierwowzoru literackiego nie czytałem, nie wiedziałem więc czego po historii się spodziewać. Zaczyna się ona bowiem jak klasyczna pozycja Jane Austen: dwoje młodych, pieniądze w tle, komplikacje. Jednak tu wszystko idzie trochę innym torem, aby w pewnym momencie zupełnie zmienić ton. Na początku filmu nie brakuje przezabawnych momentów (de Havilland już o to zadbała), scena tańców to istna perełka. Film jest lekki, pogodny, zabawny, sytuacja wydaje się zmierzać do szczęśliwego zakończenia. W tym wszystkim jednak pojawia się pewien drogowskaz - uśmiech Clifta. Zdradza on, że Morris niejedno ma za kołnierzem. Film nabiera dramatyzmu w scenie, gdy panna Sloper czeka na wybranka, by razem uciec. Wiele rzeczy wskazuje na nieszczęście, które nadchodzi. Autorka "Dumy i uprzedzenia" w swoich powieściach sprowadza sprawy do szczęśliwego końca, którego w "Dziedziczce" nie doświadczymy. Zraniona kobieta jest jak ranne zwierze, kąsa każdego, kto się zbliży. Catherine przechodzi przemianę, jest postacią dynamiczną. Początkowa zakompleksiona, bojaźliwa, szara myszka pod wpływem zawodu miłosnego staje się zimną, okrutną, bezlitosną kobietą. Dla wszystkich wokół niej, jak i dla samej siebie. Kiedy ciotka pyta się, dlaczego jest taka okrutna, kobieta odpowiada: "uczyłam się od mistrzów". Catherine zawsze zmuszona była żyć w cieniu matki, pięknej, otwartej, kochanej i podziwianej żony. Ojciec miał w stosunku do niej duże wymagania, jednocześnie dość chłodno, lecz przede wszystkim trzeźwo ją oceniając przez pryzmat matki. Córka, tracąc ukochanego postanawia właśnie na ojcu wyładować swój smutek i trzeba przyznać, że robi to w wyjątkowo brutalny sposób. Podobnie rozlicza się z ukochanym. Gdy ten przybywa po latach, bohaterka mówi: "wrócił ze swoimi kłamstwami, lecz teraz chce więcej niż ostatnio; moich pieniędzy i mojej miłości". Catherine spłaca dług cierpienia, jednak wątpię, aby przyniosło to jej ulgę. Postać "Dziedziczki (2006)Dziedziczki" świetnie nadaje się do psychologicznej obserwacji, ale zwykłego widza również wciągnie ta opowieść. Ogromną rolę odegrała w tym Olivia de Havilland, która dla większości widzów kojarzy się tylko z rolą Melanie Hamilton z "Przeminęło z wiatrem". Trochę to smutne, bo ta rola dopiero zapoczątkowała jej wspaniałą karierę ukoronowaną dwiema statuetkami Oscara i pięcioma nominacjami do tej nagrody. Jednego z nich otrzymała właśnie za rolę w tym filmie i żadnego żalu do Akademii mieć nie powinniśmy. Aktorka w godny podziwu sposób pogodziła w sobie dwie wersje swojej bohaterki. Dzięki jej minom nieprzyzwoicie śmiałem się przez pierwszą połowę filmu i skupiłem przez drugą. Naprawdę wspaniała rola i nachodzi mnie refleksja, że kiedy bardzo sędziwa już aktorka (w tym roku skończy 91 lat) od nas odejdzie, to zabierze ze sobą kawałek najświetniejszej historii filmu. Trudno mi także ukryć jak wiele emocji przyniosło mi oglądanie Monty'ego Clifta w roli Morrisa. Aktor, którego osobiście zaliczam do dziesięciu najlepszych w historii kina, godnie partneruje de Havilland w świetny sposób prowadząc swoją postać, dzięki czemu jej interpretacja również jest ciekawą rzeczą. Praktycznie każdym gestem zdradza nam, czego się po nim podziewać, a widz mimo wszystko znajdzie jakieś "ale", znaki zapytania. Niesamowite wyczucie i opanowanie, a przecież to nie jest jego najlepsza rola. Brawa należą się też nominowanemu do nagrody Akademii Ralphowi Richardsonowi. Jako troskliwy, acz niesprawiedliwy i wymagający ojciec od pierwszych minut zwrócił moją uwagę. Uroczy występ zanotowała również Miriam Hopkins w roli ciotki Penniman, która o życiu wie więcej niż nam się na początku wydaje. Jak na klasyczną propozycję przystało, "Dziedziczka" może pochwalić się wysokiej jakości scenografią (Plac Waszyngtona) i świetną dekoracją wnętrz (mieszkanie państwa Sloper). Niezłe są także kostiumy legendarnej Edith Head (chociaż nie mam pojęcia, jakim cudem zdobyły Oscara). Nagrodę Akademii film zdobył też za muzykę. "Dziedziczka" mimo, że ma swoje lata, jest obrazem, który oglądałem z wielką frajdą. Wysokiej próby aktorstwo, spora dawka humoru, pozwalają zapomnieć o pewnych niedociągnięciach i sprawiają, że obraz Wylera może być atrakcyjny także dla współczesnego widza. Mniam!
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Olivia de Havilland swoją walką przeciw wielkiej machinie studyjnej kontraktowej zniewalającej aktorów... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones