Recenzja filmu

Dziedziczka (1949)
William Wyler
Olivia de Havilland
Montgomery Clift

Lekcja okrucieństwa

Olivia de Havilland swoją walką przeciw wielkiej machinie studyjnej kontraktowej zniewalającej aktorów pokazała, że zależy jej na pozycji prawdziwej aktorki. Po wygranym procesie z Warnerami
Olivia de Havilland swoją walką przeciw wielkiej machinie studyjnej kontraktowej zniewalającej aktorów pokazała, że zależy jej na pozycji prawdziwej aktorki. Po wygranym procesie z Warnerami dobierała repertuar bardzo uważnie i skrupulatnie selekcjonowała role. "Najtrwalsza miłość" z 1946 zapewniła jej pierwszego Oscara, świetna kreacja w "Siedlisku węży" dwa lata później przyniosła jej nominację. Rola Catherine Sloper w "Dziedziczce" (1949) miała zapewnić jej drugą statuetkę Akademii w dość niedługim odstępie od przyznania jej pierwszej. De Havilland sama wybrała sobie reżysera filmu, Williama Wylera. Partnerowała jej śmietanka aktorstwa. Ralph Richardson miał już wówczas tytuł szlachecki, przyznany za zasługi dla teatru. Miriam Hopkins powróciła do filmu po kilku latach absencji. 28-letni Montgomery Clift zbierał laury za rolę w "Poszukiwaniach" (1948), za którą nagrodzono go pierwszą nominację do Oscara. Czarno-biały film miał świetną ekipę - od scenarzystów począwszy, skończywszy na scenografach i kostiumografach. Film oparty jest na powieści Henry'ego Jamesa "Plac Waszyngtona". Jego bohaterką jest Catherine Sloper (Olivia de Havilland), córka majętnego doktora Slopera (Ralph Richardson). Stanowi ona znakomitą partię - wywodzi się z rodziny o pięknych tradycjach, jako jedynaczka odziedziczy niemałą fortunę. Niestety, jest nieatrakcyjna i nieśmiała. Nie potrafi przeciwstawiać się ojcu, który wciąż porównuje ją do swego ideału - matki Catherine, która zmarła przed laty. Niezdarna, nieatrakcyjna córka jest dla niego ogromnym rozczarowaniem. Aby pomóc jej znaleźć męża, sprowadza do swego domu ciotkę Lavinię (Miriam Hopkins). Jest ona sympatyczną trzpiotką, która doskonale potrafi kokietować mężczyzn i tym samym stanowi idealny materiał na swatkę. Na jednym z przyjęć Catherine poznaje młodego, przystojnego kawalera, Morrisa Townsenda (Montgomery Clift). Jego subtelność i delikatność sprawia, że Catherine zakochuje się w nim. Przymioty Morrisa sprawiają, że Catherine dostrzega w sobie wartości, jakich wcześniej nie widziała, głównie z winy przytyków ze strony ojca. Morris oświadcza się jej i Catherine jest pewna, że wreszcie odnalazła szczęście. Doktor Sloper nie wierzy, że ktokolwiek mógł widzieć w jego córce kobietę, a nie piękny posag, o czym nie omieszka jej powiedzieć, łamiąc jej serce. To jednak wywiera na niej determinację, by pokazać mu, że będzie szczęśliwa. Kiedy jednak ten dowiaduje się, że ojciec jego wybranki odmówił jej spadku w razie zawarcia tego związku, znika niczym tchórz z życia Catherine, zawodząc w niej kompletnie wiarę w drugiego człowieka. "Dziedziczka" to jeden z najlepszych filmów Williama Wylera. Jak kiedyś powiedział sam mistrz, podstawą dobrego filmu jest scenariusz. A tutaj scenariusz jest świetny. Rysuje bowiem w niesamowity sposób portrety wszystkich głównych postaci. Wyler poprowadził de Havilland do jej oscarowej roli jak na prawdziwego mentora przystało. De Havilland powiedziała kiedyś, że kiedy miała grać w "Przeminęło z wiatrem", pierwszy reżyser, George Cukor, zapytał ją, czy chce wyglądać "pięknie" (bo to było znaczące dla kariery młodej aktorki), czy tak, jak powinna wyglądać Melania - czyli jak zwykła, zupełnie nie wyróżniająca się, ale serdeczna istota. Piękna Olivia wolała dla dobra roli nieco utracić na atrakcyjności. Podobnie w tym przypadku, Olivia porzuciła charakteryzację na urodziwą damę na rzecz realistycznego wizerunku niewyróżniającej się z tłumu Catherine. Co więcej, jest przy tym delikatna, zahukana, zawsze pod wpływem swego dominującego ojca. Ale Wyler doskonale zarysował w tej postaci pewien bardzo donośny szczegół - Catherine odkrywa w sobie odwagę, by spakować walizkę i uciec tam, gdzie niesie ją głos serca. Okazuje się kobietą czynu, której miłość pozwala stanąć na przeciw wszystkiemu. I wtedy pojawia się największy cios - zawód ze strony kochanka. Ten już na stałe zamienia ją w zgorzkniałą kobietę, która przeszła lekcję życia, której z pamięci już nigdy nie wymaże. Ralph Richardson z typową dla siebie gracją i nonszalancją gra srogiego dżentelmena, doktora Slopera, ojca głównej bohaterki. Jest ona w jego opinii dziwnie niedoskonałym tworem jego doskonałej miłości do jej matki, która odeszła wiele lat temu. W każdej kwestii Catherine jest przez niego porównywana do matki. Nawet jeśli Sloper tego nie mówi głośno, to w myślach każdy krok Catherine jest dla niego tylko marną imitacją doskonałości, którą utracił. Na ekranie trudno nie dostrzec nominowanej do Złotego Globu Miriam Hopkins. W roli kokieteryjnej ciotki Catherine, Lavinii, jest wprost fenomenalna i niekwestionowanie zasługiwała nie tylko na nominację do nagrody Akademii, ale też i na Oscara. Rola Hopkins dodaje do tej dość smutnej historii nieco komicznego, ale w odpowiednim tonie, wyrazu. W końcu zostaje przedstawiona postać Morrisa Townsenda. W moim odczuciu Montgomery Clift to najtrafniejszy wybór do tej roli. Reprezentował niezaprzeczalnie inny styl gry aktorskiej, niż reszta protagonistów. Olivia de Havilland mało miała do czynienia ze środowiskiem teatralnym. Ralph Richardson to obok Gielguda i Oliviera jeden z trójki największych aktorów scenicznych Wielkiej Brytanii. Miriam Hopkins dzieliła swój czas między sceną i filmem, ale daleko jej było, choćby z racji pokolenia, do Clifta. On był reprezentantem "metody", który w tym gronia zdecydowanie się wyróżniał. Niezwykłe jest jednak poprowadzenie jego wątku przez Wylera. Finał historii daje dokładnie do zrozumienia, że Morris był zwykłym "łowcą posagów", mimo to trudno pozostać z wrażeniem, że jest niegodziwcem - a przecież tak właśnie jest. Wszystko dlatego, że Townsend ukazany jest jako uroczy i przede wszystkim szczery człowiek w oczach nie tylko Catherine, ale nawet - podświadomie - samego widza. Jego gra o jej względy, potem obietnice - wszystko to jest ewidentnym dowodem na to, że Morris nie po raz pierwszy ma do czynienia z kobietą, bo jego rozgrywka jest idealnie zaplanowana. Mimo to jest niegodziwcem. "Dziedziczka" to doskonały film psychologiczny. Do tego nie będą zawiedzeni ci, którzy cenią filmy kostiumowe (Oscary za scenografię i kostiumy). Pozycja obowiązkowa dla każdego kinomana.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Mimo licznych prób nie udało mi się, jak dotąd (co bardzo pragnę zmienić), zapoznać z dorobkiem... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones